Shiraz, Iran. Za murami, w wiosennym słońcu – zielony ogród. Wśród kwitnących drzew, w samym środeczku – mauzoleum. Tu pod marmurowym baldachimem spoczywa Hafes albo Hafiz – najbardziej znany poeta Iranu, po dziś bliski sercom Irańczyków. Ślepy chłopiec prowadzony przez matkę w chuście wiedzie palcami po wyrytych w kamieniu perskimi literami.
W zakątku tego ogrodu, tam gdzie liście puchną od zieloności i promieni słońca, w cieniu stoja łoża, na których można wyłożyć się i pić herbatę. To właśnie miejsce, zaciszną kawiarenkę, wybieramy z Jasiem na miejsce, gdzie Jas stworzy swój pierwszy poemat. Każdy z nas bierze notatnik, i 56 metrów od grobu Hafiza piszemy swoje poematy. W moim jest herbata i ciężar liści pod którymi półleżę.
Jan tworzy swój poemat, ale to jego, więc nie cytujemy ze względu na prawa autorskie. Potem sobie czytamy parę jeszcze wierszy, od których powoli zaczyna ciemnieć niebo. Shiraz to miasto przyjazne. Tropimy tu genetyczne ślady naszych wspólnych przodków. Gdzieś między środkową Afryką a pustyniami Kazachstanu podążali nasi przodkowie. Może kilka tysięcy lat temu. Kiedy w końcu jakiś taksówkarz wiezie nas do zoroastriańskiej świątyni z wiecznym płomieniem, tam właśnie na pustyni, wśród wznoszących się gór – wiemy obaj, że nasi przodkowie przechodzili akurat tą doliną.
Później, juz w światyni jesteśmy zupełnie sami, wysoko nad dnem doliny. To tu pali się wieczna lampka. Nieprzerwanie od setek lat. Cóż, kiedy nagłe, acz żartobliwe kichnięcie, gasi wieczny płomień. Dobrze, że mamy zapalniczkę!
A oto skrót zrobiony przez jana Niezawodnego.