Podróż z Pekinu kończy się surrealistycznie. Budzę się mniej więcej pół godziny przed stacją. Ale nie jestem pewien, czy już nie dojechaliśmy przypadkiem, bo pociąg stoi. Zaczynam nerwowo rozpytywać, ale to jeszcz enie tu. Pociąg jest punktualny. Czas stacji nadchodzi. Pociąg staje. Nie wiem gdzie wysiąść, więc trochę panikuję i pytam wszystkich że chcę xia che. W końcu wyskakuję. Na stacji stoi pociąg wyglądający dokładnie jak stara kolejka elektryczna, którą się bawiłem w dzieciństwie: zielone wagoniki z balkonikami na końcu. Pytam czy to do Qufu. Tak do Qufu potwierdza konduktor ( poznałem go po mundurze konduktora). Siadam, a konduktor nalewa mi herbaty z wielkiego aluminiowego czajnika o wygiętej szyjce. Jedziemy z pół godziny i wreszcie stacja Qufu. Daleko, daleko od miasta. Nawet góry nie widać dobrze. Jest rząd drzew i jest sala dworcowa do której ktoś wstawił ławki i dzieciaki piszą coś skrupulatnie. Jest i orkiestra – czekają na kogoś ważnego czyszcząc trąby w porannym słońcu.
Jakiś żołnierz, z którym jechałem pociągiem, przekazuje mnie innemu żołnierzowi, który… ząłatwia mi transport do Qufu. Jadę wojskową ciężarówką z jakimiś zaaferowanymi ludźmi, którzy nie zwracają na mnie uwagi. W Gufu jadę riksza na grób Konfucjusza. Wielkie kamienne stelle pokryte rzędami znaków. Trawiasta kopułka kryje zwłoki Konfucjusza. Robię zdjęcie za zdjęciem moim Zenitem, którego ktoś mi ukradnie w drodze powrotnej.
No i zaczynam wchodzić na Tai Shan. Schody są w sam raz. Mijam ludzi i inskrypcje na każdej prawie skale. Tai Shan to jedna z najświętszych gór w Chinach. Nawet cesarze oglądali ze szczytu wschody słońca. Idę i idę po tych schodach, wypijając okazjonalną herbatę kupowaną w chatkach przykucniętych przy schodach.
Dużo ludzi. Idą i idą. Dzień upływa powoli, znaczony kolejnymi stopniami, kolejnymi inskrypcjami na czerwono wyrytymi w skałach, kolejnymi filiżankami herbaty.
Na szczycie jestem wieczorem. Robi się ciemno. Rozkładam śpiwór i zamierzam spać. Podchodzi jakiś miejscowy i troskliwie sprawdza czy mi nie zimno. Jak mogę, tak mówię, że nie zimno. No i mówię, że z Polski jestem.I do Chin na pociągu przyjechałem. On mówi że słońce wschodzi o piątej pięć. Możliwości konwersacji się wyczerpały, więc spokojnie patrzę się w gwiazdy i myślę o różnych rzeczach, a noc płynie jak wielka rzeka.
Przed świtem z każdej rozpadliny, zza każdego kawąłka skały wychodzą ludzie. Mają radia, termosy z herbatą i wpatrują się na wschód. A tam, jak zawsze, pięknie wschodzi słońce. Widziane ze szczytu góry Tai Shan wygląda dość podobnie do słońca widzianego z dachu domu, ale oczywiście to nie jest to samo słońce. Drogi na dół jakoś nie pamiętam, ale wiem, że dotarłem do Pekinu.